Zgromadzamy się w imię Pana Jezusa Chrystusa. Mt 18,20

 

„Kim jestem?” - to bardzo dobre pytanie. Ale zanim udzielę na nie odpowiedzi, najpierw odpowiem na inne pytanie: „kim byłem?”

       Byłem najzwyczajniejszym w świecie dzieckiem, wychowanym w wierze w Boga. Wersja, co prawda, katolicka, niemniej byłem uczony, że Bóg istnieje, że widzi wszystko co robię i że kiedyś mnie z tego rozliczy.

       W miarę dorastania coraz mniej chodziłem na msze i coraz bardziej „oddalałem się od Boga”, aż w pewnym momencie przestałem w ogóle wierzyć, że jakikolwiek Bóg istnieje. Życie bez Boga zdawało się lepsze, łatwiejsze. Bez dodatkowych zakazów i nakazów, bez tracenia w niedzielę czasu na jakieś bezsensowne „banialuki”. I tak sobie żyłem, nie przejmując się grzechem, bo przecież skoro nie ma Boga, to nie ma też grzechu. A już na pewno nie ma żadnego piekła. Wiadomo – piekło wymyślono tylko po to, żeby straszyć niegrzeczne dzieci. Oczywiście nic bardziej mylnego, ale tak właśnie wtedy myślałem.

W Psalmie 14, w 1. wersecie czytamy:

       Głupi powiedział w swoim sercu: Nie ma Boga...

To właśnie byłem ja – ten głupi. Pomimo tego, że wszędzie dokoła widać rękę Boga, ja tego nie dostrzegałem. I takich jak ja było dokoła mnie pełno! Wszyscy, których znałem, albo nie wierzyli w Boga, albo mieli na Jego temat jakieś dziwne, nie wiadomo skąd zaczerpnięte, teorie. Jak dla mnie wszystkie religie były takie same – jedna wielka ściema. Na równi stawiałem Boga wciskanego mi od dzieciństwa, Allaha, Buddę czy też Latającego Potwora Spaghetti. Wszystko było wymyślone i tylko naiwni i nawiedzeni dawali sobie te bajeczki wciskać.   

       W wieku młodzieńczym, obracałem się w towarzystwie podobnych do mnie ludzi, którzy tak jak ja, czerpali z życia pełnymi garściami. I lubiłem ich towarzystwo. Braliśmy wszystko, co życie mogło i chciało nam dać. Wspólnie oddawaliśmy się wszelkim nałogom. Kiedy tylko się dawało, zabijałem swoją trzeźwość wszelkimi sposobami, jakie były dostępne.

       Śmiałem się z ludzi wierzących w Boga, śmiałem się nawet z Samego Boga i ogólnie z tych wszystkich „zabobonów”. Jedyne co mi przychodziło na myśl to „co za bzdury!”

       Jednak Bóg działa niezależnie od tego, czy się w Niego wierzy, czy też nie. On ma swój plan i w tym planie uwzględnił też moją osobę (chwała Panu!). Ja, oczywiście, plan ten dostrzegłem dopiero wtedy, gdy Bóg już go wykonał i mi go uświadomił. Składał się on z kilku punktów, które niniejszym przedstawię.

       Pierwszy punkt planu Boga – odłączenie mnie od towarzystwa, w którym się obracałem. Zawiera się to w 6. rozdziale II Listu do Koryntian, w wersecie 14:

       „Nie wprzęgajcie się w nierówne jarzmo z niewierzącymi. Cóż bowiem wspólnego ma sprawiedliwość z niesprawiedliwością? Albo jaka jest wspólnota między światłem a ciemnością?

Bóg zdecydował, że wyciągnie mnie z tej ciemności, w której, nawet o tym nie wiedząc, tkwiłem i że weźmie mnie do Swojej światłości. Dalej, w wersecie 17, mamy prostą instrukcję, mówiącą co należy uczynić:

       Dlatego wyjdźcie spośród nich i odłączcie się, mówi Pan...

No tak, tylko że ja nie chciałem się odłączać, bo było mi tutaj po prostu „dobrze”. Ale Bóg doskonale wiedział jak sprawić, aby chęć „odłączenia się” we mnie się pojawiła. Wystarczy dać mi coś „lepszego” – kogoś, do kogo będę lgnął o wiele mocniej i czyjego towarzystwa będę pragnął o wiele bardziej niż towarzystwa dotychczasowego.

       I Bóg czyni pierwszy cud na mojej drodze do zbawienia – stawia mi na drodze wyjątkową dziewczynę, którą wybrał na moją żonę. Plan działa tak, jak powinien – wychodzę z tego towarzystwa, właściwie z dnia na dzień, chcąc każdą chwilę spędzać tylko z nią. Naturalnie w tym, że poznałem tę dziewczynę i że mnie w ogóle zechciała, absolutnie nie widziałem ręki Boga, tylko uważałem, że spotkało mnie po prostu niesamowite szczęście. Dzisiaj wiem już, że czegoś takiego jak „szczęście” po prostu nie ma – że jest jedynie Bóg i jego działanie. Ale wtedy myślałem inaczej.

       Dosyć szybko zamieszkaliśmy razem. I tak sobie żyliśmy, ciesząc się życiem i wspólnie korzystając z wszelkich dostępnych przyjemności, nie zaprzątając sobie głowy Bogiem i innymi tego typu „bzdurami”.

       Bóg natomiast przechodzi do drugiego punktu Swojego planu – uwolnienie od nałogów. Tak, jak większość ludzi zgubionych, ja również byłem niewolnikiem wielu nałogów, natomiast w całej Biblii widzimy, jak wielki nacisk kładzie Bóg na bycie trzeźwym. Oto kilka fragmentów Pisma, poruszających tę kwestię:

Prz 20:1   „Wino jest szydercą, mocny trunek – wrzaskliwy, a każdy, kto zostaje zwiedziony przez nie, jest niemądry.

Kpł 10:9-10   „Nie pij wina ani mocnego napoju, ani ty, ani twoi synowie z tobą, gdy będziecie wchodzić do Namiotu Zgromadzenia, abyście nie pomarli. Abyście mogli rozróżniać między tym, co święte, a tym, co pospolite, między tym, co nieczyste, a tym, co czyste;

Pwt 29:6   „Nie jedliście chleba, nie piliście wina i mocnego napoju, abyście poznali, że ja jestem PAN, wasz Bóg.

Wszyscy wiemy jak działa alkohol – wiemy, że likwiduje hamulce, że sprawia, iż granica między dobrem a złem całkowicie się zaciera. Alkohol sprawia, że myśl, która na trzeźwo wydawała się nie do przyjęcia, staje się nagle całkiem niezłym, a czasami wręcz genialnym, pomysłem. PAN chce, abyśmy byli trzeźwi, gdyż tylko w stanie trzeźwości możemy poznać, że to właśnie On jest Bogiem. Oczywiście istnieją też inne fragmenty dotyczące trzeźwości, ale chyba nie ma potrzeby abym je cytował – z tych podanych wyraźnie widać, że Bóg wymaga od nas, abyśmy byli trzeźwi. Ja natomiast regularnie trzeźwości się pozbawiałem. Jak więc miałem poznać Boga? Przecież musiałbym przestać pić. Tylko że absolutnie nie miałem w sobie takiej chęci. Bardzo lubiłem piwo i to, co ono ze mną robiło. Ja sam z własnej woli na pewno pić bym nie przestał. Ale nie byłem sam - miałem pomoc w osobie Boga. A On doskonale wiedział, co należy zrobić.

       W jaki sposób można odciągnąć człowieka od nałogów? Trzeba zrobić dokładnie to samo, co wcześniej – dać mu coś, co będzie po prostu od tych nałogów lepsze.

       I Bóg czyni kolejny cud – daje mi dziecko. Oczywiście nadal nie widzę tutaj ręki Boga, bo przecież wszyscy wiemy skąd się biorą dzieci, prawda?

       A co to ma wspólnego z porzuceniem nałogów? Otóż dzieci rosną i coraz więcej rozumieją. Moje dziecko też, naturalnie, tym procesom podlega. W pewnym więc momencie doszedłem do wniosku, że trzeba być dla niego przykładem, i że samo mówienie do niego w przyszłości „tylko nie pij” nie wystarczy, jeśli nie pokażę mu tego swoim życiem. Przestaję więc pić. Ale nie doszukuję się w tym działania Boga, a jedynie uważam, że mam mega silną wolę. Cóż za pycha! I ta pycha zostaje ukarana – wracam do nałogu. W stopniu mniejszym niż poprzednio, ale jednak nie mogę już powiedzieć „ja nie piję”. Moja silna wola okazuje się być do niczego. Dzisiaj dobrze wiem, czego mi zabrakło, aby wtedy zwyciężyć - wsparcia Boga.

W Księdze Izajasza 40:29 czytamy:

       On dodaje siły spracowanemu i przymnaża mocy temu, który nie ma żadnej siły.

To właśnie ja nie miałem żadnej siły, aby poradzić sobie z moim problemem. A, jako że nie wierzyłem w Boga, to Jego o pomoc nie prosiłem. Chciałem poradzić sobie sam, i dlatego nic z tego nie wyszło.

       No dobrze, punkt drugi jest „w trakcie realizacji”, Bóg zaś przechodzi do trzeciego punktu planu, jakim jest nawrócenie, które jednocześnie spowoduje dokończenie punktu drugiego i uwolni mnie od nałogów. Tylko jak mówić o Bogu komuś, kto całkowicie odrzuca Jego istnienie? Jak do kogoś takiego trafić? Jak sprawić, żeby ktoś taki zaczął czytać Pismo Święte? Żaden człowiek nie jest w stanie czegoś takiego uczynić... Bóg natomiast dokładnie wie, co trzeba zrobić. Bóg zna moje serce, zna moje myśli, więc wie, co mi podsunąć. I podsuwa mi film na youtube. Film o olbrzymach. Ale nie jest to taki film, gdzie te olbrzymy sobie biegają, siejąc popłoch wśród gawiedzi. Ten film jest dziwny – siedzi sobie jakiś facet i opowiada o olbrzymach, pokazując jednocześnie fragmenty Pisma Świętego, które o nich mówią. I coś we mnie „przeskakuje” - film ten wzbudza moje zainteresowanie na tyle, że oglądam kolejny tego typu. I dalej kolejne i kolejne. Aż wreszcie dzieje się następny cud. Pewnego dnia z zaskoczeniem odkrywam, że wierzę we wszystko, co mówi Pismo Święte... I zmuszony jestem też przyznać, że po prostu wierzę w Boga. Ale tym razem prawdziwie, nie tak jak za „dzieciaka”, kiedy wiarę wmuszają nam rodzice. Ta wiara jest w pełni moja. I jest dla mnie cenna.

       Jak do tego doszło – jak to się stało, że ta wiara się we mnie pojawiła? Odpowiedź jest bardzo prosta, ponieważ istnieje tylko jedno źródło wiary – słuchanie Słowa Bożego.

Rz 10:17   „Wiara więc jest ze słuchania, a słuchanie – przez słowo Boże.

I ja, właściwie nieświadomie, słuchałem tego Słowa, jednak w życiu się nie spodziewałem, że to się tak zakończy. Za to Bóg wiedział o tym doskonale od samego początku i właśnie dlatego tak mną pokierował! Bóg jest po prostu NIESAMOWITY!

       No dobra, ale co teraz? Kazania, których słuchałem, nie były polskie. Zadaję sobie pytanie, czy w Polsce w ogóle jest jakikolwiek kościół chrześcijański, czy może jestem tutaj zupełnie sam? Co mam robić dalej?

       I wtedy Bóg uświadamia mi ten Swój plan, którym mnie „dotknął”. I wreszcie, po raz pierwszy, dostrzegam prawdę – że wszystko to, co mam i to, gdzie teraz jestem w moim życiu, zawdzięczam jedynie Jemu i że sam nie osiągnąłem zupełnie niczego.

       Nagle też, po raz pierwszy w życiu prawdziwie dociera do mnie, że jestem strasznym grzesznikiem i że za moje grzechy trafię na wieczność do jeziora siarki i ognia, oraz że zdecydowanie nie będzie tam tak, jak wcześniej myślałem – „tam będzie chociaż ciepło i będzie pełno kumpli”. Nie! Ten, kto tam trafia, skazany jest na wieczne cierpienie. Nie tak, jak u dentysty – chwila i po wszystkim. Wieczne cierpienie nie kończy się nigdy! Kiedyś, gdy uważałem to wszystko za „bzdury”, miałem jednocześnie przekonanie, że gdyby jednak okazało się, że istnieje jakaś „druga strona”, to przecież nie jestem aż taki zły i pójdę maksymalnie do czyśćca, bo przecież „nikogo nie zabiłem”. Jednak teraz, szukając informacji o czyśćcu w Biblii, znalazłem ich dokładnie zero. Zero! To było dziwne. Wielokrotnie wspomniane jest niebo oraz piekło. A gdzie ta „bramka numer 3”? Wytłumaczenie jest jedno - skoro w Piśmie Świętym nie ma żadnej wzmianki o czyśćcu oznacza to, że takie „wyjście awaryjne” po prostu nie istnieje. Ale przecież ksiądz mówił, że istnieje i że można stamtąd wykupić duszę zmarłego... Cóż, większym autorytetem jest już dla mnie, od pewnego czasu, Słowo Boże, a nie słowo ludzkie. Tutaj można przeczytać że, wręcz przeciwnie – nikogo nie da się wykupić.

Ps 49:7-8  „Nikt z nich w żaden sposób nie odkupi swego brata ani nie może dać Bogu za niego okupu; (Kosztowny bowiem jest okup za ich dusze i nigdy się nie zdarzy);”

No dobra - wiem, że jestem grzesznikiem i wiem, że nie ma czyśćca. Czyli faktycznie – trafię do piekła! Ale wiem też, że istnieje ratunek w postaci zbawienia, chociaż nie do końca rozumiem, co trzeba zrobić, żeby zostać zbawionym. Ale Bóg i to ma już dla mnie „ogarnięte”. Kieruje mnie do bardzo dobrego zboru, którego członkiem jestem zresztą do dzisiaj. To tutaj, już przy pierwszej „wizycie”, dowiaduję się, że zbawienie jest darem, o który wystarczy najzwyczajniej w świecie poprosić. Jedynym warunkiem jest wiara! Niczego więcej nie trzeba, ponieważ najwyższa i jedyna cena została już zapłacona, kiedy Jezus Chrystus dobrowolnie złożył Swoje życie w ofierze, umierając na krzyżu. Ja nie muszę już niczego od siebie dodawać, właściwie nawet nie jestem w stanie, bo nie mam niczego, co mogłoby zadowolić Boga.

Ef 2:8-9   „Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę, i to nie jest z was, jest to dar Boga. Nie z uczynków, aby nikt się nie chlubił.”

Rz 10:9   „Jeśli ustami wyznasz Pana Jezusa i uwierzysz w swoim sercu, że Bóg wskrzesił go z martwych, będziesz zbawiony.”

Jeszcze tego samego wieczoru wyznaję Bogu moje grzechy i proszę o zbawienie. I to tyle!

Teraz odpowiem na pytanie, które sformułowałem na samym początku.

„Kim byłem?” Byłem człowiekiem zgubionym, skazanym na wieczne potępienie.

„Kim jestem?” Jestem człowiekiem zbawionym. Zbawionym dzięki łasce Bożej, przez wiarę w Jezusa Chrystusa. Jestem chrześcijaninem.

Chwała Panu!

Marcin Maciejewski